Wstępnie
Mam
wrażenie, że o tych słuchawkach wszystko już zostało powiedziane. Postanowiłem
dodać swoją opinię, ze względu na to, iż były moim wstępem do „świata audio” i
na długi czas stały się wyznacznikiem „mojego brzmienia”. Wychodziły zwycięsko
z każdej konfrontacji i sprawdzały się praktycznie z każdym wzmacniaczem, kartą
dźwiękową. Internet też Aurvanom schlebiał. Nikłe głosy krytyki przytłumione
były przez entuzjastyczne recenzje, począwszy od opinii na „porównywarkach cen”,
blogach czy profesjonalnych serwisach internetowych. W dużej mierze przyczyną
rozgłosu był fakt, iż CAL! to w zasadzie kopia słuchawek Denon ah-d1001, już
nie produkowanych, a kilkukrotnie droższych. Nie ukrywajmy, firma Creative nie
jest zbyt ceniona w świecie audio, jednak miała dość duży wkład w udźwiękowienie komputerów. Pamiętam czasy gdy pierwsze karty Sound Blaster robiły
furorę wśród graczy, a sam wiele lat słuchałem muzyki z archaicznej Unitry podłączonej
pod jedną ze starych kart Creative. Przyznać należy, że marka Denon przyczyniła
się do „aurvanowego boomu”. Nie wiem jednak ile mają ze sobą wspólnego
brzmieniowo CAL! z Denon ah-d1001 – podobno niewiele.
Budowa i wygląd
Creative
Aurvana Live! są pewnym konsensusem pomiędzy elegancją a nowoczesnością. Ich głęboka czerń ze srebrnymi akcentami o wysokim połysku oraz nowocześnie
wyprofilowanymi kopułkami daje naprawdę przyjemny i wyrazisty efekt. Niestety przez "błysk plastiku" bardzo łatwo zbierają odciski palców. Są dosyć zgrabne, mimo iż jest to
model wokołouszny. Tylko posiadacze dużych małżowin mogą narzekać. Ja nie mam problemu ze zmieszczeniem w nie ucha i nie spotkałem nikogo,
kto by miał z tym kłopoty – jednak o takowych problemach czytałem. Nauszniki
zrobione są z przyjemnej skórki syntetycznej, o którą łatwo zadbać. Nie sprawiała
mi żadnych problemów – lubiłem ją bardziej niż welurowe pady od AKG. Lśniące
kopuły słuchawek zamontowane są do pałąka za pomocą prostych, obrotowych
widełek, dzięki którym bardzo łatwo
dopasowują się do głowy. Dodatkowo, za pomocą śrub można regulować płynność ich
ruchu. Pałąk jest rozsuwany w dwóch miejscach i pozwala na bezproblemowe ustawienie ich wielkości. Przy styku z głową posiada również syntetyczną skórę, które
spełnia swoje zdanie, mimo iż punkt styku jest dość wąski i u niektórych może
zostawiać odciski. Nie miałem żadnych problemów z ergonomią, a jeśli
nawet jakieś występowały to o nich zapomniałem – tak samo jak zapominałem o
nich podczas odsłuchów.
Uważam jednak, że ich
budowa jest dosyć delikatna, nie rozpadają się nam w rękach, jednak ruchome
kopuły powodują, że obchodzę się z nimi raczej ostrożnie. W internetowych serwisach
aukcyjnych pojawiają się często zestawy powypadkowe, raczej nie do uratowania, mające
służyć jako części wymienne. Na krytykę zasługuje również kabel, jest delikatny
oraz krótki. Dołączona przejściówka jest o połowę cieńsza niż zamontowany przewód i doskonale „zjada” niskie
tony. Zaleca się ich rekablowanie. Żałuję, że nie
miałem okazji tego zrobić, a efekty są podobno tego warte, gdyż niwelują
zauważone przeze mnie wady brzmieniowe - konkretyzują bas, uwydatniają środek, ale o tym za chwilę.
W
gustownym pudełku z magnetycznymi „drzwiczkami” znajdziemy wspominaną
przedłużkę, przejściówkę na jacka 6,3
mm oraz dobrej jakości pokrowiec.
Brzmienie
Zakochałem się w
dźwięku Aurvan od samego początku. Był dokładnie tym czego potrzebowałem.
Czyste brzmienie z wycofaną średnicą, mocnym basem oraz złagodzoną górą
sprawdziło się w każdym słuchanym przeze mnie gatunku. Słuchawki są bardzo łatwe do
napędzenia, według mnie również nie potrzebowały żadnego EQ, czasem pomagał im
tylko filtr Bauer
stereophonic-to-binaural dsp, o czym już wspominałem w innych recenzjach –
który w pewnych wypadkach przybliża wycofane instrumenty. Słuchawki radzą sobie
praktycznie ze wszystkim, jednak najbardziej uwielbiałem je w eksperymentalnych
gatunkach, ze względu na ich nowoczesne, sterylne brzmienie. Oferowały one
wyraźną, ale niezbyt dużą scenę, nie były zbyt detaliczne, dlatego najbardziej
sprawdziły się tam gdzie mamy „masę dźwięku”, gdzie nie ma czasu i miejsca na
przesadne detale i niuanse brzmieniowe. Jednak nie uwłacza to ich
uniwersalności, brzmią lepiej i gorzej, ale zawsze na satysfakcjonującym
poziomie. Tłumienie otoczenia jest wystarczające, dźwięki z zewnątrz słyszymy,
jednak nie przeszkadzają w trakcie odsłuchów. Z racji, że są to słuchawki
zamknięte współmieszkańcy, czy współpasażerowie nie powinni narzekać na „przecieki”.
Nie uważam Aurvan za słuchawki wystarczająco mobilne, jednak często spotykam osoby,
którym w tej kategorii odpowiadają.
Z
czasem jednak zacząłem "zauważać" wady. Jak już wspomniałem z każdej
konfrontacji wychodziły zwycięsko, jednak kontakt z inną charakterystyką
brzmieniową zostawiał wyraźne piętno na moich preferencjach brzmieniowych.
Szybko odkryłem, że niskie tony Aurvan są bardzo wolne i rozlazłe, przez co
obudziła się we mnie potrzeba słuchawek, które oferowały szybszy i punktowy
bas, wymagany przeze mnie w gatunkach typu fusion.
Jak już pisałem wcześniej, odpowiedzią na moje zachcianki były Philipsy
SHP5401, które jednak ostatecznie nie zastąpiły Aurvan. „Kremówki” od Philipsa
oferowały inną specyfikę dźwięku, był on bliski i czytelny. CAL! zabrzmiały
przy nich jak ze studni, daleko i głęboko, ale jednak dalej je faworyzowałem. Piękna
i krystaliczna góra Philipsów SHP5401 również nie zaszkodziła Aurvanom, bo znacznie
ograniczała pułap gatunkowy „kremówek”, które nie sprawdzały się w „gęstym
graniu”. Podobny konflikt brzmieniowy nastąpił przy konfrontacji ze słuchawkami
ze stajni Sennheisera, czyli rzadkimi HD480. Oferowały one naprawdę ciepły i
czytelny środek o dosyć „analogowym warkocie”, jak zwykłem jako basista
określać brudny, lecz miły środek sprzed ery Hi-Fi. Owa charakterystyczna średnica zakuła również Aurvany, które mają środek bardzo oddalony i ukryty. Ostatecznie
jednak AKG K172HD wyparły CAL! z mojej „kolekcji”, głównie ze względu na
piękną współpracę z moimi aktualnymi preferencjami gatunkowymi.
Ergo
Słuchawki są według
mnie świetnym startem. Tak też było w moim przypadku. Mógłbym je polecić
również szukającym mocnego i czystego brzmienia o naprawdę wysokiej jakości i
uniwersalności, jednak z większym naciskiem na „grajnię okołorockową” oraz
elektroniczną. Ostatecznie przestały mnie satysfakcjonować, potrzebowałem
więcej środka i ciepła z bardziej punktowym basem i ogólnej czytelności
brzmienia. Darzę je jednak wielkim sentymentem i jestem wdzięczny współlokatorowi
za użyczenie ich do tej skromnej recenzji.
Muszę przyznać, że jest
to model, który najczęściej polecam, który zawsze wśród znajomych zyskuje
uznanie. Pewnie jeszcze kiedyś za nimi zatęsknię i zafunduję nowy kabel moim „nowym
starym” Aurvanom. Niemniej, jednak nie są mi aktualnie potrzebne. Ponadto, uważam je teraz za lekko przereklamowane.
Podczas pisania recenzji słuchałem: Meshuggah - Nothing (2002).
Podczas pisania recenzji słuchałem: Meshuggah - Nothing (2002).
znakomita recenzja,aż sie chce czytac :) gratuluje gietkiego i barwnego języka opisu. Juz wiem co kupie sobie na gwiazdke :):)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam george