Słowem wstępu
Przedmiotem testu są
słuchawki, których nie waham się określać mianem kultowych. Model SR60
produkowany był przez około dwadzieścia lat, a jego następca – wersja improved,
jest na rynku od czterech. Trzeba przyznać, że urządzenia oferowane przez tę
małą, rodzinną firmę z Brooklynu roztaczają wokół siebie specyficzną aurę. Ich proste, wręcz ascetyczne konstrukcje,
nagrody i wyróżnienia, a do tego dosyć dużo krytycznych opinii, tworzą wokół dzieł
Grado ciągłe zamieszanie i w konsekwencji stałe zainteresowanie. Pikanterii
dodają ceny ich produktów, które z różnych względów są znacznie wyższe w
Europie niż w USA, przez co podstawowe SR60/SR60i kojarzone są już jako produkt
prestiżowy, mimo że to najniższy model serii. W Stanach to dalej „just
70 bucks”.
Grado SR60 nabyłem
głównie ze względu na moją fascynację designem tych słuchawek. Niewiele
wiedziałem o ich brzmieniu czy specyfice konstrukcji. Sztuka kupiona przeze
mnie została przez pierwszego właściciela zrekablowana przewodem Canare
Starquad z wtykiem Neutrika i wzbogacona o nauszniki znane między innymi z
wersji SR80 – popularne L-cushions, czyli „bowlsy”. Zdałem sobie sprawę jak
uwielbiam te słuchawki dopiero, gdy się zepsuły. Prawdopodobnie z racji wieku zużyły
się przetworniki. Bezproblemowo odzyskałem ułamek ich wartości dzięki sprzedaży
na części. Zraziłem się do Grado i postanowiłem więcej nie inwestować w ich
produkty. Jednak nie wytrzymałem bez nich tygodnia. Sprzedałem moje pozostałe
słuchawki (między innymi Creative Aurvana Live!, Fostex TH-7B oraz AKG K420)
tylko po to by kupić SR60i, które były aktualnie w promocji w MP3store.
O tych słuchawkach
zostało już napisane praktycznie wszystko. Postanowiłem w ramach hołdu, dodać
kilka słów od siebie, przy okazji porównując oba modele – starszy i nowszy.
Różnice pomiędzy nimi nie są jednak tak oczywiste, o czym świadczą częste
pomyłki internautów i sprzedawców.
Wygląd
i budowa
Oba
modele słuchawek dostarczane są w płaskim pudełku, tak zwanym „pizza-box”,
zwyczajnie oznaczonym i niezbyt solidnym, w którym spoczywają stabilnie w
grubej gąbce. Oprócz nich znajduje się w nim przejściówka na wtyk 6,3 mm i
ulotka od producenta, zawierająca podstawowe informacje. Naprawdę niewiele jak
za taką cenę.
Design słuchawek jest
wyjątkowy – wywołuje w świecie audio tyle samo zachwytu, co oburzenia. Model SR60
jest bardzo zgrabny. Okrągłe, czarne kopułki słuchawek, oznaczone nazwą serii i
modelu w kolorze srebrnym, wyglądają bardzo interesująco. Mocna, plastikowa konstrukcja
jest wczepiona do charakterystycznych plastikowo-metalowych widełek – suwnicy,
na której zamontowany jest pałąk. Pozwala to na dostosowanie odpowiedniego kąta
styku z uchem oraz rozmiaru. Co początkowo zdaje egzamin, jednak z czasem
zaczyna zawodzić. Kopułki mają możliwość swobodnego obrotu, przez co plącze się
gruby kabel, co doprowadza często do jego przerwania w miejscu rozdzielacza.
Nawet wyrobiony pałąk utrzymuje ustawienie na głowie, jednak przy zdejmowaniu i
odwieszaniu słuchawek rozregulowuje się. Co jest wyjątkowo irytujące, dlatego to
jedno z podstawowych wyzwań miłośników moddingu. Pałąk obszyty jest quasi-skórzanym
paskiem bez gąbki, który jest dostatecznie szeroki, by nie uwierać. Jakość i konstrukcja
pozostawiają wiele do życzenia, ponieważ na plastiku widać drobne uszczerbki wynikające
z procesu produkcji. Cieszę się, że zdołałem uniknąć krytykowanych
standardowych nauszników – dobrze rozgięty pałąk w połączeniu z bowlsami,
sprawdza się świetnie w SR60, jak i SR60i – słuchawek praktycznie nie czuć na
głowie. Drażnić może jedynie kontakt małżowiny z siateczką osłaniającą
przetwornik, który mi jednak nie przeszkadza.
Model
SR60i jest wyraźnie zmieniony. Komory kopuł zostały kilkukrotnie powiększone i
zaokrąglone – słuchawki wyglądają nowocześniej, lecz nie straciły
charakterystycznego stylu. Pasek na
pałąku jest bardziej miękki, lecz wydaje się być gorszej jakości. Przewód w
stosunku do poprzednika jest podobno trwalszy i elastyczniejszy. Nie mogę na
niego narzekać – jest gruby i solidny. Ponadto, słuchawki osadzone są w pałąku
bardzo mocno – nie rozregulowują się i nie okręcają, co niestety pewnie wyrobi
się z czasem. Pałąk wymaga jednak odgięcia – dociska zbyt mocno, co w
połączeniu ze standardowymi padami S-cushions nie jest zbyt przyjemne – oprócz
dużego nacisku nauszniki grzeją w uszy. Szybko wróciłem do "bowlsów", które są lepszymi nausznikami. Jest to jednak dosyć duża inwestycja.
Niestety, konstrukcja słuchawek również posiada uszczerbki plastiku.
Początkowo
wygląd SR60i nie podobał mi się, było to jednak przyzwyczajenie do SR60.
Odświeżone Grado są solidniejsze i masywniejsze – jednak już nie tak kompaktowe.
Zbliżono ich wygląd do wyższych modeli słuchawek Grado – uwielbiam ich
stylistykę i uważam za jedyną w swoim rodzaju, tak samo jak brzmienie.
Testowałem Grado
SR60/60i na kilku popularnych interfejsach DAC/AMP. Nie są to uniwersalne
słuchawki, dlatego dobór odpowiedniej specyfiki wzmacniacza ma w tym przypadku
duże znaczenie, tak samo jak target gatunkowy. Nie zgadzam się z tendencją do
polecania ich początkującym i porównywania z innymi popularnymi modelami
słuchawek, na przykład zamkniętych, ponieważ SR60/SR60i są bardzo specyficzne.
Należy pamiętać, że są otwarte – zupełnie nie izolują, a dodatkowo bardzo mocno
„przeciekają”. Absolutnie nie polecałbym ich jako słuchawek mobilnych, a tym
samym do odsłuchów w głośnym otoczeniu. Dodatkowo, w przypadku słuchawek Grado
nauszniki mają wielkie znaczenie dla generowanego brzmienia. Standardowo model
wyposażony jest w miękkie i nauszne S-cushions. Popularną modyfikacją jest
wymiana ich na wspominane „bowlsy” (L-cushions). Odsłuchu dokonałem w dwóch
konfiguracjach, obie są satysfakcjonujące. Warto wspomnieć, że jest dużo więcej
możliwości. Słuchawki doskonale współpracują z nausznikami znanymi z Sennheiserów
HD414 (charakterystyczne żółte pady, podobne do standardowych nauszników), co w
połączeniu z minimum umiejętności i wyobraźni pozwala na łatwą ingerencję w
charakterystykę brzmieniową słuchawek, poprzez dokonanie modyfikacji takich
jak: „quarter mod” czy „shack hack mod” i „tape mod” w przypadku „bowlsów”.
Konstrukcja słuchawek jest równie przyjazna modyfikacjom. Najwytrwalsi tworzą
ze standardowych słuchawek drewniane dzieła sztuki.
Odsłuch
Grado
SR60 i SR60i to właściwie taka sama charakterystyka brzmieniowa, różnice są
minimalne. SR60i brzmią nieznacznie przestrzenniej – z racji powiększonej
komory. Wymagają jednak ciepłego źródła, gdyż ich brzmienie jest dosyć ostre.
Dotychczas najbardziej przypadł mi do gustu duet z FiiO E17, podłączonym przez
SPDIF (Wolfson WM8804), który brzmi bardziej „analogowo” niż WM8740,
odpowiedzialny za dekodowanie dźwięku przez USB. Świetnie sprawował się również
FiiO E10, który ma podobne brzmienie do E17. Między innymi Audinst HUD-mx1 nie
współpracował z Grado, ze względu na zbyt dużo podbitej wyższej średnicy. Wszelkie
„ostre” wzmacniacze nie nadadzą się do nich – takie połączenia mają tendencję do
uwypuklania nachalnych, „żyletkowych” sopranów.
Na
standardowych nausznikach słuchawki brzmią ciepło i czytelnie. Nie grają zbyt przestrzennie
– nie ma tam praktycznie efektu głębi dźwięku, przekaz jest skonkretyzowany, nastawiony
na ekspozycję poszczególnych instrumentów. Sformułowanie, że każdy instrument
ma tutaj swoje własne i odpowiednie miejsce jest jak najbardziej poprawne –
separacja jest świetna. Słuchawki grają właściwie w głowie/wokół głowy, trudno
powiedzieć dokładnie skąd dobiega dźwięk. Ma w tym duże znaczenie ich otwarta
konstrukcja. Często mówi się, że są to właściwie „nagłowne głośniki” – dźwięk
wydaje się być wszechobecny – słuchawki zmniejszają dystans kontaktu z muzyką.
W
przypadku podstawowych nauszników preferuję ich współpracę z E17 poprzez
interfejs USB – przy połączeniu przez SPDIF dominuje niższa średnica. Grado
SR60i zasłynęły z charakterystycznego przekazu niskich tonów, które nie są zbyt
głębokie, nie schodzą nisko, ale są punktowe i zbite, wydają się mieć kształt,
formę. Świetnie odwzorowane jest brzmienie kontrabasu, gitary basowej czy
instrumentów dętych – Grado przekazują wyraźnie ich wszelkie niuanse
brzmieniowe. Środek jest wyraźny i ciepły, nastawiony raczej na niższe
rejestry, ale nie ukrywający wyższych. Saksofon wydaje się wręcz dmuchać nam w
uszy, cudownie wibrując, trąbka również mu nie ustępuje. Werble, tomy grają
mocno i dynamicznie, stopa jest konkretna i szybka. Soprany są równie
spektakularne – doskonale przekazują pracę talerzy, ich akcentów i
rozbrzmiewania. Bardzo dobrze współpracują ze środkowymi pasmami, płynnie
przekazując brzmienie gitar, szczególnie akustycznych, które mają dzięki temu
pełne i „okrągłe” brzmienie. Wokale męskie i damskie są lekko cofnięte w
stosunku do wyższych pasm, ale nie są ukryte. Ogólne brzmienie w tym
zestawieniu można określić jako miękkie, punktowe, lecz delikatne. Bardzo lubię
słuchać na nich jazzu, muzyki akustycznej czy lekkiej rockowej. Absolutnie nie
nadają się do nowoczesnych gatunków elektronicznych czy muzyki metalowej. Dają
z siebie wszystko w muzyce swobodnej, luźnej i spokojnej. Podobnie jest w
przypadku nauszników L-cushions.
Brzmienie
zmienia się wyraźnie na „bowlsach”. Średnica zostaje wycofana, przez co wolę je
we współpracy przez SPDIF. Ogólny styl grania pozostaje oczywiście ten sam,
jednak brzmienie zyskuje przestrzenności, powietrza i detali. Z łatwością daje
się wychwycić wszelkie szczegóły, takie jak: załamania głosu, wibracje membran
werbla, drżenie talerzy czy nawet przełknięcia śliny przez piosenkarzy. Bas
staje się jeszcze bardziej punktowy i czytelny. Słuchawki brzmią jaśniej,
wydaje się, że została z nich zdjęta zasłona. Grają bezpośrednio i naturalnie.
Zaskakujące jest jakie
znaczenie mają nauszniki i ich konstrukcja. Ciekawi mnie co w tym względzie zmieniają
żółte pady Sennheiser i ich modyfikacje. Jednak John Grado w jednym z wywiadów
stwierdził, że wśród gąbek w ofercie Grado preferuje L-cushions. Dodał również,
że osiągają najlepsze rezultaty, gdy już dobrze nasiąkną tłuszczem skóry… Osobiście
preferuję brzmienie z tymi nausznikami, jednak często wracam do S-cushions. Należy
pamiętać, że nowe L-cushions to wydatek około 130 zł, przez co sensowniejsza
wydaje się inwestycja w Grado SR80, które są właściwie lepiej wykonaną
sześćdziesiątką, wyposażoną standardowo w „bowlsy”.
Suma
Grado SR60/SR60i to
najdłużej używane przeze mnie słuchawki, które mi się absolutnie nie nudzą,
mimo ich specjalizacji. Nie są to analityczne potwory, ani tym bardziej proste „funowe”
słuchawki. Wymagają odpowiednio dobranego wzmacniacza i targetu gatunkowego
oraz właściwych warunków z racji konstrukcji – ciszy i spokoju. Mogą również
przeszkadzać osobom postronnym, przez mocne przeciekanie dźwięku. To główne
argumenty przeciw tendencji do polecania ich początkującym, szukającym
uniwersalnego brzmienia. Jestem nimi absolutnie zafascynowany i wydaję mi się, że
będę ich używał bardzo długo, gdyż mam świadomość, że nie odkryłem jeszcze
pełni ich możliwości. Będę się nimi cieszył zapewne do czasu, gdy wymienię je
na model SR325is…
Krótko mówiąc:
+ świetne, czytelne i otwarte brzmienie
+ kształtny, punktowy bas
+ doskonała ekspozycja instrumentów
+ szczegółowość przekazu
+ atrakcyjny design
- kiepskie wyposażenie
- wady konstrukcyjne
Dla zainteresowanych modyfikacjami:
- kolekcje modów:
- mody nauszników:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz