niedziela, 15 kwietnia 2012

Test / Recenzja Philips SHP5401


Kilka słów na początek

              Bardzo lubię gdy na rynku konsumenckim pojawia się produkt, przez który fora internetowe drżą w posadach, bo jego jakość znacznie wykracza poza pułap cenowy. Osoba, która produkt odkryła ma przed sobą trudne zadanie, bo musi przekonać użytkowników, że ten tani wynalazek dorównuje tym kilkukrotnie droższym. Jeśli ma rację to stopniowo rośnie fala zachwytu i towar zdobywa sławę, niezwykle szybko się popularyzując, głównie przez jego niską cenę – nikt nie boi się zaryzykować.


            Dokładnie tak było w przypadku firmy Philips i słuchawek oznaczonych jako SHP5401. Philips słynie z tego, że nie interesuje ich generowanie prestiżu wynikającego z posiadania ich produktów, być może ze względu na szeroką ofertę i brak specjalizacji. Recenzowane słuchawki stały się w pewien sposób „środkowym palcem” skierowanym w stronę gigantów rynku audio. Chociaż w takich przypadkach zawsze istnieje możliwość, że był to przypadek - wypadek przy pracy.
            Słuchawki w chwili debiutu kosztowały około 70 zł, a aktualnie są droższe. Udało mi się kupić je w bardzo dobrym stanie za około 45 zł. Jedynym mankamentem były starte napisy, co spowodowane było nieprzemyślanym czyszczeniem dokonanym przez pierwszego właściciela. Komuś zależy na logu firmy na słuchawkach, która produkuje świetne żelazka?
            Słuchawki Philips SHP5401 rzeczywiście mnie zachwyciły, ale po kolei.

Wygląd, ergonomia i specyfikacja

            Bohaterem recenzji są otwarte słuchawki nauszne o bardzo zgrabnej konstrukcji i estetycznym designie. Plastikowe kopułki słuchawek są kremowe, akcentowane quasi-metalowymi elementami, które wraz z czarnym pałąkiem i gąbkami tworzą ciekawy wizualnie produkt, który przypadł mi do gustu. Jest to w pewien sposób połączenie elegancji z nowoczesnością. Kremowe kopuły słuchawek poruszają się na wyprofilowanym pałąku (z gąbką na styku z głową) za pomocą prostego mocowania, będącego częścią samej słuchawki. Ponad metrowy kabel wychodzi tylko z jednej kopułki, z drugą jest połączony za pomocą przewodu znajdującego się w rowku pałąka. Kabel zdecydowanie psuje cały efekt. Jest zbyt cienki i delikatny, by czuć się pewnie podczas ich używania. Ponadto, sama konstrukcja nie jest zbyt wygodna w regulacji, gdyż nie ma w niej wyraźnych skoków. Potrafią one również niezbyt przyjemnie zaskrzypieć, szczególnie podczas ruchu głową, co nie musi być regułą, a wadą mojego modelu. Pomijając te niedogodności słuchawki leżą na głowie bardzo dobrze, umożliwiając długie odsłuchy. Jednak należy pamiętać, że plastiki słuchawek są wizualnie w porządku, jednak gdy trzyma się słuchawki w rękach już czuć ich „taniość”.
            Philipsy charakteryzują się pasmem przenoszenia w przedziale 15Hz – 28kHz, impedancją 32 Ohmy, przez co są łatwe do napędzenia i rekomendowane również do sprzętu przenośnego. Jednak tłumienie słuchawek jest znikome, przez co nie nadają się na głośne ulice i środki transportu.

Odsłuch

            Za wzmacniacz posłużył mi Fiio E10, słuchałem na nich głównie jazzu i fusion. Nie sprawdziły się w cięższych gatunkach, musiałem pomagać im EQ. Dokonałem w słuchawkach dwóch prostych modyfikacji. Po pierwsze, zgodnie z zaleceniami, wydrapałem fizelinę wokół przetwornika. Była ona dosyć mocno przyklejona, jednak przy odpowiedniej technice da się ją sprawnie zlikwidować. Nie ruszałem warstwy pokrywającej sam przetwornik. Kilka dni później lekko wytłumiłem muszle niezbyt gęstą gąbką.
Niemodyfikowane Philipsy brzmią niezwykle czysto, krystalicznie, zimno. Bas i średnica są lekko wycofane, bardziej przezroczyste. Góry w nich jest wręcz momentami za dużo, jednak jest naprawdę przepiękna. Dzięki temu słuchawki zmuszają do podziwiania pracy talerzy, ich rozbrzmiewania i barwy. Środek jest zwykły, nie wyróżnia się w żaden sposób. Bas jest lepszy niż w słynnych Aurvanach, jest go mniej i jest bardziej punktowy i konkretny, nie rozlewa się. Jednak „basogłowym” się nie spodoba, gdyż jest za miękki, zbyt delikatny. Scena jest bardzo wąska, jednak separacja poszczególnych instrumentów i ich prezencja tak dobre, że nie uważam tego za wadę. Ich ogólna charakterystyka brzmieniowa jest lekka – nie liczyłem na dobre brzmienie w muzyce rockowej czy metalowej. Nie mają tego „kopa” i dynamiki potrzebnej w tych gatunkach.
Po pierwszej modyfikacji (wydrapanie otaczającej przetwornik fizeliny) sytuacja zmieniła się znacznie. Słuchawki dostały więcej powietrza i przestrzeni kosztem niskich tonów. Te były równie punktowe co przed modyfikacją, jednak znacznie bardziej oddalone. Zrobiło się bardziej szczegółowo. Ktoś kiedyś napisał, że zyskują w ten sposób na rozdzielczości i w pełni się z tym zgadzam.
Następnie wyścieliłem przetworniki wspominaną wyżej różową gąbką (oczywiście kolor nie ma znaczenia, nie jest widoczna). Uzyskałem kompromis pomiędzy słuchawkami niemodyfikowanymi, a pierwszą modyfikacją. Zrobiło się mniej pusto, cieplej – głównie dlatego, że niskie tony się lekko przybliżyły.
Ogólnie mówiąc, słuchawki świetnie odtwarzają pracę talerzy i ich wybrzmiewanie,  oferują czytelny i precyzyjny bas, bardzo jasne brzmienie. W porównaniu do nich Creative Aurvana Live! zabrzmiały jak z wiadra, tudzież studni. W Philipsach SHP5401 dźwięk jest bardzo blisko słuchacza, bardzo dobrze wyeksponowany. Jednak Aurvany oferują świetną dynamikę, zrównoważoną górę i środek z przewagą basu. Nie nazwałbym Philipsów następcą CAL!, mają na tyle odmienną charakterystykę, że warto mieć je obok Aurvan, żeby wykorzystać je w gatunkach, gdzie one są po prostu nudne, czyli głównie jazz i fusion.
Ciekaw jestem jaki wpływ ma na nie zmiana kabla. Nie było mi dane tego sprawdzić, ale jeszcze kiedyś do nich powrócę, więc będzie na to szansa.

Podsumowując

            Naprawdę warto, jednak należy pamiętać, że nie są to słuchawki idealne, ale bardzo wartościowe. Nie są drogie w stosunku do tego, co oferują, a jest to bardzo charakterystyczne brzmienie, coś czego nie sposób zapomnieć. Gdybym kilka lat temu nie zrezygnował z muzykowania, używałbym ich do „rozpracowywania” utworów na ucho – ze względu na czytelność muzyki i punktowość niskich tonów.
            Ostatecznie zabrakło mi w nich środka, który miałem w Sennheiserach HD480, który jednak nie miał przestrzeni i mocy AKG K172HD. Na dzień dzisiejszy te ostatnie są moimi jedynymi słuchawkami do zastosowań domowych (recenzja wkrótce), a Aurvany mi się najzwyczajniej znudziły.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz