Kilka słów na początek
Bardzo
lubię gdy na rynku konsumenckim pojawia się produkt, przez który fora
internetowe drżą w posadach, bo jego jakość znacznie wykracza poza pułap
cenowy. Osoba, która produkt odkryła ma przed sobą trudne zadanie, bo musi przekonać użytkowników,
że ten tani wynalazek dorównuje tym kilkukrotnie droższym. Jeśli ma rację to
stopniowo rośnie fala zachwytu i towar zdobywa sławę, niezwykle szybko się
popularyzując, głównie przez jego niską cenę – nikt nie boi się zaryzykować.
Dokładnie
tak było w przypadku firmy Philips i słuchawek oznaczonych jako SHP5401.
Philips słynie z tego, że nie interesuje ich generowanie prestiżu wynikającego z posiadania ich produktów, być może ze względu na szeroką ofertę i
brak specjalizacji. Recenzowane słuchawki stały się w pewien sposób „środkowym
palcem” skierowanym w stronę gigantów rynku audio. Chociaż w takich przypadkach
zawsze istnieje możliwość, że był to przypadek - wypadek przy pracy.
Słuchawki
w chwili debiutu kosztowały około 70 zł, a aktualnie są droższe. Udało mi się
kupić je w bardzo dobrym stanie za około 45 zł. Jedynym mankamentem były starte
napisy, co spowodowane było nieprzemyślanym czyszczeniem dokonanym przez
pierwszego właściciela. Komuś zależy na logu firmy na słuchawkach, która produkuje
świetne żelazka?
Słuchawki
Philips SHP5401 rzeczywiście mnie zachwyciły, ale po kolei.
Wygląd, ergonomia i specyfikacja
Bohaterem
recenzji są otwarte słuchawki nauszne o bardzo zgrabnej konstrukcji i
estetycznym designie. Plastikowe
kopułki słuchawek są kremowe, akcentowane quasi-metalowymi
elementami, które wraz z czarnym pałąkiem i gąbkami tworzą ciekawy wizualnie
produkt, który przypadł mi do gustu. Jest to w pewien sposób połączenie
elegancji z nowoczesnością. Kremowe kopuły słuchawek poruszają się na
wyprofilowanym pałąku (z gąbką na styku z głową) za pomocą prostego mocowania,
będącego częścią samej słuchawki. Ponad metrowy kabel wychodzi tylko z jednej
kopułki, z drugą jest połączony za pomocą przewodu znajdującego się w rowku
pałąka. Kabel zdecydowanie psuje cały efekt. Jest zbyt cienki i delikatny, by
czuć się pewnie podczas ich używania. Ponadto, sama konstrukcja nie jest zbyt
wygodna w regulacji, gdyż nie ma w niej wyraźnych skoków. Potrafią one również
niezbyt przyjemnie zaskrzypieć, szczególnie podczas ruchu głową, co nie musi
być regułą, a wadą mojego modelu. Pomijając te niedogodności słuchawki leżą na
głowie bardzo dobrze, umożliwiając długie odsłuchy. Jednak należy pamiętać, że
plastiki słuchawek są wizualnie w porządku, jednak gdy trzyma się słuchawki w
rękach już czuć ich „taniość”.
Philipsy
charakteryzują się pasmem przenoszenia w przedziale 15Hz – 28kHz, impedancją 32
Ohmy, przez co są łatwe do napędzenia i rekomendowane również do sprzętu
przenośnego. Jednak tłumienie słuchawek jest znikome, przez co nie nadają się
na głośne ulice i środki transportu.
Odsłuch
Za wzmacniacz posłużył mi Fiio E10, słuchałem na nich głównie jazzu i fusion. Nie
sprawdziły się w cięższych gatunkach, musiałem pomagać im EQ. Dokonałem w
słuchawkach dwóch prostych modyfikacji. Po pierwsze, zgodnie z zaleceniami,
wydrapałem fizelinę wokół przetwornika. Była ona dosyć mocno przyklejona,
jednak przy odpowiedniej technice da się ją sprawnie zlikwidować. Nie ruszałem
warstwy pokrywającej sam przetwornik. Kilka dni później lekko wytłumiłem muszle
niezbyt gęstą gąbką.
Niemodyfikowane
Philipsy brzmią niezwykle czysto, krystalicznie, zimno. Bas i średnica są
lekko wycofane, bardziej przezroczyste. Góry w nich jest wręcz momentami za dużo,
jednak jest naprawdę przepiękna. Dzięki temu słuchawki zmuszają do podziwiania
pracy talerzy, ich rozbrzmiewania i barwy. Środek jest zwykły, nie wyróżnia się
w żaden sposób. Bas jest lepszy niż w słynnych Aurvanach, jest go mniej i jest
bardziej punktowy i konkretny, nie rozlewa się. Jednak „basogłowym” się nie
spodoba, gdyż jest za miękki, zbyt delikatny. Scena jest bardzo wąska, jednak
separacja poszczególnych instrumentów i ich prezencja tak dobre, że nie uważam
tego za wadę. Ich ogólna charakterystyka brzmieniowa jest lekka – nie liczyłem
na dobre brzmienie w muzyce rockowej czy metalowej. Nie mają tego „kopa” i
dynamiki potrzebnej w tych gatunkach.
Po pierwszej
modyfikacji (wydrapanie otaczającej przetwornik fizeliny) sytuacja zmieniła się
znacznie. Słuchawki dostały więcej powietrza i przestrzeni kosztem niskich
tonów. Te były równie punktowe co przed modyfikacją, jednak znacznie bardziej
oddalone. Zrobiło się bardziej szczegółowo. Ktoś kiedyś napisał, że zyskują w
ten sposób na rozdzielczości i w pełni się z tym zgadzam.
Następnie wyścieliłem
przetworniki wspominaną wyżej różową gąbką (oczywiście kolor nie ma znaczenia,
nie jest widoczna). Uzyskałem kompromis pomiędzy słuchawkami niemodyfikowanymi,
a pierwszą modyfikacją. Zrobiło się mniej pusto, cieplej – głównie dlatego, że
niskie tony się lekko przybliżyły.
Ogólnie mówiąc,
słuchawki świetnie odtwarzają pracę talerzy i ich wybrzmiewanie, oferują czytelny i
precyzyjny bas, bardzo jasne brzmienie. W porównaniu do nich Creative Aurvana
Live! zabrzmiały jak z wiadra, tudzież studni. W Philipsach SHP5401 dźwięk jest
bardzo blisko słuchacza, bardzo dobrze wyeksponowany. Jednak Aurvany oferują
świetną dynamikę, zrównoważoną górę i środek z przewagą basu. Nie nazwałbym
Philipsów następcą CAL!, mają na tyle odmienną charakterystykę, że warto mieć
je obok Aurvan, żeby wykorzystać je w gatunkach, gdzie one są po prostu nudne,
czyli głównie jazz i fusion.
Ciekaw jestem jaki
wpływ ma na nie zmiana kabla. Nie było mi dane tego sprawdzić, ale jeszcze
kiedyś do nich powrócę, więc będzie na to szansa.
Podsumowując
Naprawdę warto,
jednak należy pamiętać, że nie są to słuchawki idealne, ale bardzo wartościowe.
Nie są drogie w stosunku do tego, co oferują, a jest to bardzo
charakterystyczne brzmienie, coś czego nie sposób zapomnieć. Gdybym kilka lat
temu nie zrezygnował z muzykowania, używałbym ich do „rozpracowywania” utworów
na ucho – ze względu na czytelność muzyki i punktowość niskich tonów.
Ostatecznie
zabrakło mi w nich środka, który miałem w Sennheiserach HD480, który jednak nie
miał przestrzeni i mocy AKG K172HD. Na dzień dzisiejszy te ostatnie są moimi
jedynymi słuchawkami do zastosowań domowych (recenzja wkrótce), a Aurvany mi
się najzwyczajniej znudziły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz