Krótkie wprowadzenie
Początki
bywają trudne. Po pierwszym odsłuchu AKG K172HD zawiodły mnie na całej linii.
Wiedziałem, że wygrzewanie zmienia słuchawki, jednak naprawdę zwątpiłem. Znając
ich cenę, reklamowane możliwości i charakterystyczny środek AKG spodziewałem
się czegoś bliskiego ideału.
Moim pocieszeniem było to, że to nie
ja je kupiłem. Szybko założyłem na głowę swoje Aurvany i zapomniałem o całej
sprawie. Urosłem nawet trochę w piórka, jako dumny konsument, który dokonał
kilka miesięcy wcześniej bardzo dobrego wyboru, bo CALe grzmiały i lśniły jak
nigdy wcześniej. Podobno wszystko co piękne rodzi się w bólu. W tym wypadku
również dosłownie, ale o kwestiach ergonomicznych niedługo. Na ironię,
recenzowane słuchawki zdobyłem kosztem Aurvan.
Co było w pudełku?
Eleganckie,
czarno-białe pudełko AKG K172HD nie zawiera wiele. Oprócz słuchawek, wygodnie i
stylowo zapakowanych, jest tam nakręcana przejściówka na „duży jack”, ulotka ze
specyfikacją i informacja o gwarancji. Cała uwaga nowego nabywcy skupia się
więc na słuchawkach - zamkniętych, nausznych brzydactwach o welurowych padach.
Tak, piękne to one nie są. Są zgrabne, lecz surowe – ich zieleń i masywna
budowa przywodzi na myśl koszary wojskowe, a nie produkt który miałby służyć w
eleganckim salonie czy klimatycznym studiu nagraniowym. Efekt ratują trochę
metalowe akcenty oraz opaska w kolorze kremowo-piaskowym. Jednak toporność słuchawek o tej konstrukcji i zastosowaniu jest wręcz znakiem
rozpoznawczym AKG. Słuchawki są lekkie (200 gramów), zawierają
samodostosowujący się pałąk ze skórzaną opaską okalającą głowę,
metalowo-plastikową obudowę oraz trzymetrowy, jednostronny kabel – miękki,
dosyć gruby – zakończony pozłacanym wtykiem 3,5 mm z gwintem do nakręcenia nań
przejściówki (również pozłacanej). Ich opór wynosi 55 Ohmów, oferowane pasmo
przenoszenia to 18Hz – 26 kHz, a efektywność 94 dB, według mnie niska.
Przetworniki zastosowane w tym modelu to Varimotion XXL – charakteryzują się większą sztywnością bliżej centrum membrany i podatnością
na obrzeżach[1].
Milutkie
welurowe nauszniki oprócz tego, że niesamowicie zbierają kurz i grzeją uszy,
cisną czaszkę jak tylko mogą. Same są dosyć miękkie, jednak siła nacisku pałąka
jest bardzo duża. Po dłuższych odsłuchach uszy jeszcze kilka sekund są
przyklejone do głowy, nie wspominając o bólu małżowin. Często po ich założeniu
słychać jak się przesuwają po uchu, ich nacisk decyduje o położeniu. Mechanizm
jednak stopniowo się wyrabia. Pomagam mu zakładając słuchawki na pudełko wraz z
podręcznikiem pod tytułem Teorie
Literatury XX wieku – przydaje się znacznie bardziej niż na pierwszym roku
studiów. Mam nadzieję, że będzie coraz lepiej. Opis jest oczywiście lekko
hiperbolizowany, jednak prawdą jest, że o słuchawkach na głowie nie sposób
zapomnieć. Jeśli miałbym być bardziej upierdliwy to dodam, że skórzana opaska
przykleja mi się do łysej czaszki, nie zostawia jednak odcisków jak każde inne
słuchawki…
Jak i z czym to gra?
Pierwsze
odsłuchy niewygrzanych AKG były dokonane na uNostromo USB DAC, któremu wyraźnie
brakowało mocy. Pokrętło należało rozkręcić do 70 – 80% by zabrzmiały na przyzwoitym
poziomie głośności. Jednak dźwięk był słaby, zupełnie bez energii. Musiałem
pomagać mu wtyczką EQ od Foobara – dodatkowo wgranym i rozbudowanym
rozszerzeniem o nazwie „Graphic Equalizer”. Początkowo służył jako boost głośności, potem do equalizacji poprzez typowe i mocne „usta
Mariana”, czyli mocne podbicie basu, znaczne wycięcie środka i podbicie
sopranów. Na czysto słuchawki brzmiały wstrętnie – wszędobylski środek,
stłumione talerze i mocno oddalony, rozmyty bas. Z EQ dało się „ukręcić” coś
przyzwoitego. Na pochwałę zasługiwało ich tłumienie, zrozumiale są one
reklamowane jako słuchawki do pracy studyjnej w głośnym otoczeniu.
Ich
pierwszy właściciel starannie i delikatnie wygrzewał je przy pomocy Master of Puppets zespołu Metallica, chowając je do pudełka, przez
co tylko solówki Hammeta czasem się z niego wydobywały. Na następne odsłuchy
przyszedł czas kilka dni temu, już z Fiio E10, który poradził sobie z nimi
wyśmienicie. Mocy mu nie brakuje, przez co słuchawki naprawdę „dostały kopa”, a
wbudowany układ z podbiciem niskich tonów (+3dB) sprawdza się doskonale –
słuchawki wymagały tylko delikatnego wycięcia środkowego pasma i podbicia
sopranów. Byłem zachwycony. Co w takim razie się stało? Wygrzewanie dało wiele,
ale prawdopodobnie w największej mierze na pozytywny ich odbiór wpłynęła zmiana
mojego gustu muzycznego, który gwałtownie przeniósł się z eksperymentalnego
metalu (Meshuggah) na ciepły i
warczący jazz/fusion. Fiio E10 okazał się wzmacniaczem lepiej współpracującym z
nimi.
Próbowałem zaadoptować swoje
Philipsy SHP5401 i Sennheisery HD480 jako „jazzofony”. Pierwszym brakowało
ciepłego środka, drugim przestrzeni i powietrza. AKG „wstrzeliły się” idealnie.
Aktualnie są wspomagane mało znanym rozszerzeniem do programu Foobar, które
nosi nazwę Bauer stereophonic-to-binaural
dsp, o którym pozwolę sobie wkrótce napisać parę słów, a niecierpliwych
odsyłam do wyszukiwarki Google.
Wspominany dominujący środek
AKG należy po prostu pokochać w innym wypadku trzeba szukać czegoś innego. Stwierdzenie,
że AKG brzmią jak zza kurtyny lub spod koca jest dosyć trafne. Nie są one
czytelne, dźwięk jest jakby oddalony i lekko rozmyty – miękki. Jeśli nie
przypadnie nam do gustu, to raczej nic się nie da zdziałać. Na wielką pochwałę
zasługuje separacja instrumentów oraz scena. Słuchawki wydają się grać z
jednego punktu, nie z dwóch oddzielnych przetworników. Z ekspozycją instrumentów jest nieco gorzej (chociaż nie wiem, jak wielki udział
ma w tym Fiio E10), lecz wspominany wyżej filtr Bauer… znacznie to poprawia.
Zakończenie
Dodam,
że recenzowane słuchawki zdobyłem na drodze wymiany moich nudnych Creative
Aurvana Live! z dopłatą z mojej strony. Było warto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz